Wszelkie prawa zastrzeżone! Kopiowanie, powielanie i wykorzystywanie zdjęć bez zgody autora zabronione.

5 maj 2012

Paragliding Winter Cup Final. Nova gorica 24-27.03.2012


Paragliding Winter Cup Final

Już od paru miesięcy czekałem na pierwsze zawody na Słowenii z „patronatem” Międzynarodowej Federacji Lotniczej FAI. Pierwszymi z nich były Słoweńsko- Chorwackie zawody odbywające się cyklicznie przez okres Zimy o nazwie „Paragliding Winter Cup”, a dokładniej kończący je Finał w terminie 10-13.03.2012.
Na zawody zarejestrowało się ponad 170 osób z czego 120 zapłaciło wpisowe i potwierdziło swój przyjazd.
Ze względu na bardzo niepewne warunki pogodowe spowodowane wiejącą borą i wysokim zachmurzeniem dzień przed zawodami termin został przesunięty na termin zapasowy dwa tygodnie później.

Mimo, że bezpośrednio przed terminem zapasowym organizatorzy też nie są pewni co do warunków pogodowych decydują się na ich zorganizowanie w mało zimowym terminie 24-27.03.2012. Zmiana terminu oraz dość niepewne warunki pogodowe spowodowały wycofanie się wielu zawodników i niestety ich ilość spadła do 60 osób.


Sobota- pierwszy dzień zawodów. Ten dzień wyglądał wg prognozy najgorzej. Przewijający się ciepły front, znaczne zachmurzenie cirrusem. Wjeżdżamy przygotowanym busem na górkę czekając tam kilka godzin na wszystkich zawodników. Minimalny wiatr na szczycie, rozproszone przez cirro stratusa promienie słoneczne nie dostarczają wystarczającej energii do powstania dobrych noszeń- jednym słowem kiszka. Naszym jedynym zajęciem stało się komentowanie siedząc na ławkach zlatujących w dół pilotów nie b iorących udziału w zawodach. Coś strasznego...- żadnego z nich nawet nie uniosło na chwilę.
Stopniowo niebo zaczyna się przecierać. Rozpoczyna się odprawa i rozłożenie konkurencji.
Task I
Konkurencja nie wygląda dobrze. Na trasie 8 punktów zwrotnych porozrzucanych po całych górach. Łącznie 47 km.






Jak nie masz czasu pomiń "tłusty" fragment ;)
Mam problemy z moim GPS i dodaniem kilku zwrotów. Okno startowe otwarte, czołówka w powietrzu, a ja się pieprzę z nawigacją Przeglądam papierową mapę i staram się przynajmniej zapamiętać moją trasę. Trudno startuję. Zacisnąłem tyłek i całą trasę walę na przyciśniętym speedzie by dogonić konkurencję. Pierwszy cylinder, po chwili następny, mijam już wielu pilotów, którym nie poszczęściło się i zwijają skrzydła na łąkach setki metrów niżej. Robię trzeci cylinder przeganiając sporo osób lecz tym razem to ja przedobrzyłem. Jestem za nisko. Nie dam rady się z tego wyskrobać. Klnę na głos szukając jakiejś ostatniej nadziei. Przechodzę przy zboczu nad samymi drzewami. Powinienem już szukać miejsca do lądowania lecz dalej mam nadzieję, że uda mi się odzyskać wysokość. Skały, które zazwyczaj są pewnym miejscem odrywania się noszeń są wysoko u góry, strome zbocza zbyt daleko. Rozglądam się dookoła i podejmuję szybką decyzję by nie spaść jeszcze niżej- Płytkie obniżenie terenu obrośnięte winoroślami, na którego przedłużeniu znajduje się wioseczka. Wszystko co zacznie się grzać na zabudowaniach będzie się unosiło w „dolince” a mi da to dodatkowe metry i pozwoli zakrążyć w noszeniu co będzie jedyną szansą. Czym bliżej tym moje opadanie jest coraz mniejsze. Z 1,1m/s doszło do 0,6 i cały czas maleje. Dolatuję nad dolinkę i mam 0,2 m/s w dół lecz czuję po skrzydle, że coś zaczyna się tutaj dziać. Po chwili drobne piknięcia wariometru oznaczające wznoszenie, lecz na tyle słabe i wąskie, że krążenie w nim powoduje, że raz zyskuję i po chwili tracę wysokość. Czekam. Widzę, pąki na drzewach. Dookoła linie z prądem, wszędzie winnice z porozciąganymi tyczkami i drutami, drzewa, a dalej gęsta zabudowa w wiosce, której nie jestem w stanie przelecieć z tej wysokości.
Znowu opadam i powoli zaczyna mi brakować miejsca na krążenie. Czuję, że powietrze jest coraz bardziej aktywne. Jeszcze chwilę!. Szanuję każdy metr by jak najmniej opaść. Patrzę do góry i widzę jak kilka skrzydeł mnie wyprzedza co dodatkowo zaczyna mnie denerwować. „Chrząszczu! Teraz jesteś Ty, skrzydło, wariometr i komin, który zaraz się tutaj oderwie!”
Nagle strzeliło mi z prawej strony paralotni podrywając ją niesymetrycznie do góry zmiękczając lewą stronę. Przerzucam ciało w uprzęży w prawo zaciągam prawą sterówkę i mam po połowie okrążenia 5 metrów wyżej lecz po chwili wypadam z bąbla ciepłego powietrza. Na tej wysokości noszenia są bardzo wąskie i turbulentne. Tworzą się z wielu poszarpanych bąbelków powietrza, które dopiero kilka set metrów nad gruntem robią się stabilne. Kolejne ciasne kółko, paralotnia skacze nad głową i mam znowu kilka metrów. Noszenia chwilowo przekraczają 2m/s i widzę oddalające się drzewa. Robi się coraz stabilniej i noszenie jest szersze. Krążąc robię się coraz bardziej szczęśliwy i patrzę na pozostałych pilotów, których mam do wyprzedzenia- z tego całego szczęścia zgubiłem noszenie- „Chrząszczu myśl nad noszeniem- cały czas jesteś jeszcze w dupie!” Wracam i maksymalnie skupiam się nad krążeniem w unoszącym się powietrzu. Wyobrażam sobie kształt noszenia i krążę tak by zyskać jak największą wysokość zanim noszenie się skończy. Jest stabilne 2,5m/s i stopniowo rośnie. 3m/s i jestem na wysokości zbocza, po kilku kółkach 4,5 m/s i jestem wyżej od rywali, którzy teraz sami mają problemy z wysokością. Dochodzę do prawie 900m n.p.m. i nie tracąc czasu na dalsze krążenie lecę wzdłuż zbocza w kierunku następnych punktów. Zostaje mi punkt nad wioską Ravnicą w górach na płaskowyżu gdzie przeganiam rywali, następnie jeden punkt w głąb doliny powrót do grani i z pełną prędkością ląduję na mecie.
Ogromne szczęście. Piękna trasa. Pakuję się z dumą lecz w pewnym momencie coś mnie zaczęło zastanawiać- dlaczego osoby, które wyprzedziłem w drodze z ostatniego punktu nie lecą do mety?
Sprawdzam fotkę z punktami zwrotnymi. Cholera!




Okazało się, że nie zapisałem na GPS ostatniego punktu oddalonego o 2 km od mety! Miałem go na dolot!. Idę oddać w biurze zawodów mojego GPS z zapisaną trasą wyścigu. Gdy po przeliczeniu kilometrów dowiaduję się, że mój dystans po przeliczeniu wyniósł 11km nie wierzę. Przecież zrobiłem prawie całą trasę więc powinno być ponad 40km!. I jest przyczyna... Po starcie nie zaliczyłem cylindra startowego, do którego zabrakło mi niecałe 200m więc mój wyścig nie został rozpoczęty w czasie. Przypadkowo po drodze do 6 punktu zwrotnego przeleciałem przez mój pierwszy cylinder rozpoczynając wyścig. Dawno nie byłem tak bardzo zdenerwowany jak teraz. Przez problemy z naniesieniem punktów na gps z czołówki spadłem na trzecie miejsce od końca.




W niedzielę ze względu na silną Borę konkurencja zostaje odwołana.


Poniedziałek znowu nie wygląda dobrze. Cały czas z północy znad wysokich gór wieje wiatr katabatyczny- Bora. Mimo że jest słabsza niż dnia poprzedniego to wiejąc „w plecy” powoduje powstawanie niebezpiecznych rotorów poniżej gór. Odprawa jest przekładana już drugi raz. Startuje kilkoro pilotów, a my przyglądamy się tylko jak walczą z silnym wiatrem.
Z minuty na minutę z południa od strony morza przebija się Bryza łagodząc Borę. 



Jedziemy! Odprawa!. Wyłożony został task II o długości 63,1km. Teraz przygotowałem tak GPS by nie powtórzyła się sytuacji sprzed dwóch dni. Nadrobić straty w punktach już się nie da więc podstawowa zasada- nie popełnić błędów na trasie. Lecę bardzo zachowawczo. Zaliczam po kolei punkt za punktem docierając do ostatniego punktu przed metą z wysokością 2000mnpm. Wszędzie nosi. Teraz czas na nadrabianie czasu. Mam ponad 8km do mety w linii prostej super wysokość, a po drodze kilka budujących się chmur. Wciskam speeda i z maksymalną prędkością mojej paralotni lecę w kierunku mety docierając do niej z wysokością ponad 1200m. Udało się. Doleciałem na 29miejscu ale pocieszeniem było to, że znalazłem się wśród 30 osób, które dotarły do mety.














Task III

Prognozy również dobre. Trasa 71,8km. Zasada podobna- powoli do celu. Tego dnia warunki nie są już tak dobre. Sporo osób odpada po drodze. Najtrudniejsze stają się trzy ostatnie punkty przed metą. Jeden we wsi Lokve wysoko w górach. By do niego dolecieć trzeba przeskoczyć spory las. Udało mi się- doleciałem do niego lecz jeszcze trzeba wrócić. Na każdej łące przy wsi leżą paralotnie. Metr za metrem skrobię nad koronami drzew i udaje się dostaję się z powrotem głównej grani. Teraz zostaje najtrudniejszy punkt. Oddalone o kilkanaście kilometrów po drugiej stronie doliny dwa punkty. Nabieram wysokość. Niestety pogoda się trochę popsuła. Przekraczam 1800mnpm i więcej się nie da. Cisnę do punktu. Doganiam szweda lecącego na „mantrze M4” i dalej lecimy wspólnie. Przez całą dolinę nie możemy znaleźć żadnego noszenia. Na Ziemi dziesiątki paralotni. Po kilkunastu minutach dolatujemy do punktu zwrotnego. Cylinder zrobiony z minimalną wysokością. Nikogo już nie ma w powietrzu. Bez szans na powrót. Silny wiatr w dolinie. Mamy tą korzyść, że zrobiliśmy znaczną wysokość odchodząc z gór. Może uda się dolecieć z tej wysokości do ostatniego przed metą punktu?. Lecę „przyklejony” do góry szanując każdy metr wysokości. Mam jeszcze ponad 5km do cylindra. Zaczyna być coraz trudniej. Szwed mimo, zę ma znacznie lepsze skrzydło spadł kilkanaście metrów niżej gdzie ma większe opadanie. Lecąc szybko wraz z wiatrem na wschód uprzężą prawie ocierając o drzewa. W dole same winnice bez rozsądnego lądowiska. Patrzę na gps i widzę, jak ucieka mi co kilka sekund każde 100m do celu. Zaczynam wątpić gdyż jestem coraz niżej. Lecę teraz jakieś 100 metrów nad linią kolejową na dnie doliny. Szwed jest ekstremalnie nisko ale ciśnie dalej. Nie mogę wylądować! Cyllinder jest dodatkowo punktowany! 300 metrów do celu, a ja powinienem już lądować! Wypatruję polanę, która jest na skraju cylindra i upewniam się, że nie ma żadnych linii energetycznych na które mógłbym wpaść. Szwed ku mojemu zdziwieniu leci spoglądając na mnie. 100 metrów i skacze mi średnio 10m w przeciągu sekundy. Szwed ostrym zakrętem ląduje przy samych drzewach, które mu zablokowały lot. A ja w tym samym czasie mam sygnał dźwiękowy wejścia w cylinder po czym z kilkoma metrami nad Ziemią wylądowałem. Starczyło mi wysokości na styk. Podchodzę szczęśliwy do kolegi uścisnąć rękę. Jest załamany. Zresztą nie dziwię się mu. Walczył naprawdę twardo. Położył się na trawie i wzdycha. Zabrałem GPS by sprawdzić mu trasę. Uśmiecham się, chwilę przeliczam odległość i odpowiadam „you made it! You are was 5m inside cylinder”. Mimo że te 5 metrów przyczyniło się do tego, że to w generalnej punktacji zawodów on wygrał, cieszyłem się, że w ostatnich minutach zawodów mogliśmy w tak piękny sposób w koleżeńskich relacjach powalczyć. Wylądowaliśmy 4km od zwycięzcy tej konkurencji 15km od mety. Tego dnia znalazłem się na 19 pozycji tuż obok kolegi ze Skandynawii.



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz