Paragliding Winter Cup
Final
Już od paru miesięcy
czekałem na pierwsze zawody na Słowenii z „patronatem”
Międzynarodowej Federacji Lotniczej FAI. Pierwszymi z nich były
Słoweńsko- Chorwackie zawody odbywające się cyklicznie przez
okres Zimy o nazwie „Paragliding Winter Cup”, a dokładniej
kończący je Finał w terminie 10-13.03.2012.
Na zawody zarejestrowało
się ponad 170 osób z czego 120 zapłaciło wpisowe i potwierdziło
swój przyjazd.
Ze względu na bardzo
niepewne warunki pogodowe spowodowane wiejącą borą i wysokim
zachmurzeniem dzień przed zawodami termin został przesunięty na
termin zapasowy dwa tygodnie później.
Mimo, że bezpośrednio
przed terminem zapasowym organizatorzy też nie są pewni co do
warunków pogodowych decydują się na ich zorganizowanie w mało
zimowym terminie 24-27.03.2012. Zmiana terminu oraz dość niepewne
warunki pogodowe spowodowały wycofanie się wielu zawodników i
niestety ich ilość spadła do 60 osób.
Sobota- pierwszy dzień
zawodów. Ten dzień wyglądał wg prognozy najgorzej. Przewijający
się ciepły front, znaczne zachmurzenie cirrusem. Wjeżdżamy
przygotowanym busem na górkę czekając tam kilka godzin na
wszystkich zawodników. Minimalny wiatr na szczycie, rozproszone
przez cirro stratusa promienie słoneczne nie dostarczają
wystarczającej energii do powstania dobrych noszeń- jednym słowem
kiszka. Naszym jedynym zajęciem stało się komentowanie siedząc na
ławkach zlatujących w dół pilotów nie b iorących udziału w
zawodach. Coś strasznego...- żadnego z nich nawet nie uniosło na
chwilę.
Stopniowo niebo zaczyna się
przecierać. Rozpoczyna się odprawa i rozłożenie konkurencji.
Task I
Konkurencja nie wygląda
dobrze. Na trasie 8 punktów zwrotnych porozrzucanych po całych
górach. Łącznie 47 km.
Jak nie masz czasu pomiń "tłusty" fragment ;)
Mam problemy z moim GPS
i dodaniem kilku zwrotów. Okno startowe otwarte, czołówka w
powietrzu, a ja się pieprzę z nawigacją Przeglądam papierową
mapę i staram się przynajmniej zapamiętać moją trasę. Trudno
startuję. Zacisnąłem tyłek i całą trasę walę na przyciśniętym
speedzie by dogonić konkurencję. Pierwszy cylinder, po chwili
następny, mijam już wielu pilotów, którym nie poszczęściło się
i zwijają skrzydła na łąkach setki metrów niżej. Robię trzeci
cylinder przeganiając sporo osób lecz tym razem to ja
przedobrzyłem. Jestem za nisko. Nie dam rady się z tego wyskrobać.
Klnę na głos szukając jakiejś ostatniej nadziei. Przechodzę przy
zboczu nad samymi drzewami. Powinienem już szukać miejsca do
lądowania lecz dalej mam nadzieję, że uda mi się odzyskać
wysokość. Skały, które zazwyczaj są pewnym miejscem odrywania
się noszeń są wysoko u góry, strome zbocza zbyt daleko. Rozglądam
się dookoła i podejmuję szybką decyzję by nie spaść jeszcze
niżej- Płytkie obniżenie terenu obrośnięte winoroślami, na
którego przedłużeniu znajduje się wioseczka. Wszystko co zacznie
się grzać na zabudowaniach będzie się unosiło w „dolince” a
mi da to dodatkowe metry i pozwoli zakrążyć w noszeniu co będzie
jedyną szansą. Czym bliżej tym moje opadanie jest coraz mniejsze.
Z 1,1m/s doszło do 0,6 i cały czas maleje. Dolatuję nad dolinkę i
mam 0,2 m/s w dół lecz czuję po skrzydle, że coś zaczyna się
tutaj dziać. Po chwili drobne piknięcia wariometru oznaczające
wznoszenie, lecz na tyle słabe i wąskie, że krążenie w nim
powoduje, że raz zyskuję i po chwili tracę wysokość. Czekam.
Widzę, pąki na drzewach. Dookoła linie z prądem, wszędzie
winnice z porozciąganymi tyczkami i drutami, drzewa, a dalej gęsta
zabudowa w wiosce, której nie jestem w stanie przelecieć z tej
wysokości.
Znowu opadam i powoli
zaczyna mi brakować miejsca na krążenie. Czuję, że powietrze
jest coraz bardziej aktywne. Jeszcze chwilę!. Szanuję każdy metr
by jak najmniej opaść. Patrzę do góry i widzę jak kilka skrzydeł
mnie wyprzedza co dodatkowo zaczyna mnie denerwować. „Chrząszczu!
Teraz jesteś Ty, skrzydło, wariometr i komin, który zaraz się
tutaj oderwie!”
Nagle strzeliło mi z
prawej strony paralotni podrywając ją niesymetrycznie do góry
zmiękczając lewą stronę. Przerzucam ciało w uprzęży w prawo
zaciągam prawą sterówkę i mam po połowie okrążenia 5 metrów
wyżej lecz po chwili wypadam z bąbla ciepłego powietrza. Na tej
wysokości noszenia są bardzo wąskie i turbulentne. Tworzą się z
wielu poszarpanych bąbelków powietrza, które dopiero kilka set
metrów nad gruntem robią się stabilne. Kolejne ciasne kółko,
paralotnia skacze nad głową i mam znowu kilka metrów. Noszenia
chwilowo przekraczają 2m/s i widzę oddalające się drzewa. Robi
się coraz stabilniej i noszenie jest szersze. Krążąc robię się
coraz bardziej szczęśliwy i patrzę na pozostałych pilotów,
których mam do wyprzedzenia- z tego całego szczęścia zgubiłem
noszenie- „Chrząszczu myśl nad noszeniem- cały czas jesteś
jeszcze w dupie!” Wracam i maksymalnie skupiam się nad krążeniem
w unoszącym się powietrzu. Wyobrażam sobie kształt noszenia i
krążę tak by zyskać jak największą wysokość zanim noszenie
się skończy. Jest stabilne 2,5m/s i stopniowo rośnie. 3m/s i
jestem na wysokości zbocza, po kilku kółkach 4,5 m/s i jestem
wyżej od rywali, którzy teraz sami mają problemy z wysokością.
Dochodzę do prawie 900m n.p.m. i nie tracąc czasu na dalsze
krążenie lecę wzdłuż zbocza w kierunku następnych punktów.
Zostaje mi punkt nad wioską Ravnicą w górach na płaskowyżu gdzie
przeganiam rywali, następnie jeden punkt w głąb doliny powrót do
grani i z pełną prędkością ląduję na mecie.
Ogromne szczęście.
Piękna trasa. Pakuję się z dumą lecz w pewnym momencie coś mnie
zaczęło zastanawiać- dlaczego osoby, które wyprzedziłem w drodze
z ostatniego punktu nie lecą do mety?
Sprawdzam fotkę z
punktami zwrotnymi. Cholera!
Okazało
się, że nie zapisałem na GPS ostatniego punktu oddalonego o
2 km od mety! Miałem go na dolot!. Idę oddać w biurze zawodów
mojego GPS z zapisaną trasą wyścigu. Gdy po przeliczeniu
kilometrów dowiaduję się, że mój dystans po przeliczeniu wyniósł
11km nie wierzę. Przecież zrobiłem prawie całą trasę więc
powinno być ponad 40km!. I jest przyczyna... Po starcie nie
zaliczyłem cylindra startowego, do którego zabrakło mi niecałe
200m więc mój wyścig nie został rozpoczęty w czasie. Przypadkowo
po drodze do 6 punktu zwrotnego przeleciałem przez mój pierwszy
cylinder rozpoczynając wyścig. Dawno nie byłem tak bardzo
zdenerwowany jak teraz. Przez problemy z naniesieniem punktów na gps
z czołówki spadłem na trzecie miejsce od końca.
W niedzielę ze względu na
silną Borę konkurencja zostaje odwołana.
Poniedziałek znowu nie
wygląda dobrze. Cały czas z północy znad wysokich gór wieje
wiatr katabatyczny- Bora. Mimo że jest słabsza niż dnia
poprzedniego to wiejąc „w plecy” powoduje powstawanie
niebezpiecznych rotorów poniżej gór. Odprawa jest przekładana już
drugi raz. Startuje kilkoro pilotów, a my przyglądamy się tylko
jak walczą z silnym wiatrem.
Z minuty na minutę z
południa od strony morza przebija się Bryza łagodząc Borę.
Task III
Prognozy również dobre.
Trasa 71,8km. Zasada podobna- powoli do celu. Tego dnia warunki nie
są już tak dobre. Sporo osób odpada po drodze. Najtrudniejsze
stają się trzy ostatnie punkty przed metą. Jeden we wsi Lokve
wysoko w górach. By do niego dolecieć trzeba przeskoczyć spory
las. Udało mi się- doleciałem do niego lecz jeszcze trzeba wrócić.
Na każdej łące przy wsi leżą paralotnie. Metr za metrem skrobię
nad koronami drzew i udaje się dostaję się z powrotem głównej
grani. Teraz zostaje najtrudniejszy punkt. Oddalone o kilkanaście
kilometrów po drugiej stronie doliny dwa punkty. Nabieram wysokość.
Niestety pogoda się trochę popsuła. Przekraczam 1800mnpm i więcej
się nie da. Cisnę do punktu. Doganiam szweda lecącego na „mantrze
M4” i dalej lecimy wspólnie. Przez całą dolinę nie możemy
znaleźć żadnego noszenia. Na Ziemi dziesiątki paralotni. Po
kilkunastu minutach dolatujemy do punktu zwrotnego. Cylinder zrobiony
z minimalną wysokością. Nikogo już nie ma w powietrzu. Bez szans
na powrót. Silny wiatr w dolinie. Mamy tą korzyść, że zrobiliśmy
znaczną wysokość odchodząc z gór. Może uda się dolecieć z tej
wysokości do ostatniego przed metą punktu?. Lecę „przyklejony”
do góry szanując każdy metr wysokości. Mam jeszcze ponad 5km do
cylindra. Zaczyna być coraz trudniej. Szwed mimo, zę ma znacznie
lepsze skrzydło spadł kilkanaście metrów niżej gdzie ma większe
opadanie. Lecąc szybko wraz z wiatrem na wschód uprzężą prawie
ocierając o drzewa. W dole same winnice bez rozsądnego lądowiska.
Patrzę na gps i widzę, jak ucieka mi co kilka sekund każde 100m do
celu. Zaczynam wątpić gdyż jestem coraz niżej. Lecę teraz jakieś
100 metrów nad linią kolejową na dnie doliny. Szwed jest
ekstremalnie nisko ale ciśnie dalej. Nie mogę wylądować!
Cyllinder jest dodatkowo punktowany! 300 metrów do celu, a ja
powinienem już lądować! Wypatruję polanę, która jest na skraju
cylindra i upewniam się, że nie ma żadnych linii energetycznych na
które mógłbym wpaść. Szwed ku mojemu zdziwieniu leci spoglądając
na mnie. 100 metrów i skacze mi średnio 10m w przeciągu sekundy.
Szwed ostrym zakrętem ląduje przy samych drzewach, które mu
zablokowały lot. A ja w tym samym czasie mam sygnał dźwiękowy
wejścia w cylinder po czym z kilkoma metrami nad Ziemią
wylądowałem. Starczyło mi wysokości na styk. Podchodzę
szczęśliwy do kolegi uścisnąć rękę. Jest załamany. Zresztą
nie dziwię się mu. Walczył naprawdę twardo. Położył się na
trawie i wzdycha. Zabrałem GPS by sprawdzić mu trasę. Uśmiecham
się, chwilę przeliczam odległość i odpowiadam „you made it!
You are was 5m inside cylinder”. Mimo że te 5 metrów przyczyniło
się do tego, że to w generalnej punktacji zawodów on wygrał,
cieszyłem się, że w ostatnich minutach zawodów mogliśmy w tak
piękny sposób w koleżeńskich relacjach powalczyć. Wylądowaliśmy
4km od zwycięzcy tej konkurencji 15km od mety. Tego dnia znalazłem
się na 19 pozycji tuż obok kolegi ze Skandynawii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz