Wszelkie prawa zastrzeżone! Kopiowanie, powielanie i wykorzystywanie zdjęć bez zgody autora zabronione.

25 lip 2013

Nowy rekord "krawężnika"

Gdy zaczynałem swoją przygodę z paralotniarstwem w klasie maturalnej (2007) mieszkałem jeszcze pod Kwidzynem. Moim mentorem i guru był przede wszystkim Witek. Mieszkał w Kwidzynie i zabierał mnie na latanie na nadwiślane klify opowiadając liczne historie dotyczące paralotniarstwa. Od samego początku, mimo, że dużo czasu spędzałem w górach właśnie te kilkudziesięciometrowe zbocza wzbudzały moje zainteresowanie. Usłyszałem od Witka o kilku udanych próbach „odejścia” na przelot i chyba zrozumiałem, o co tak naprawdę chodzi z tymi „krawężnikami”. Droga nie była łatwa, ale już w 2009 roku udało mi się po raz pierwszy wykręcić w Nowem. Były to dwa przeloty 14,23 km i po zaledwie pięciu dniach 25,13 km. No i zaczęło się…Od tego momentu coraz częściej już nawet po kilka razy w sezonie „urywałem się na przelot”.

Na szczęście walczyć ze sobą już nie musimy, ale w głębi wielu z nas siedzi nadal zwierzęca chęć rywalizacji no i przekraczania własnych barier. Ludzie mają różne cele związane z samorealizacją i rywalizacją. Zaczyna się od bójek w piaskownicy, ocen w szkole po stanowiska w pracy. Musimy być w czymś najlepsi. Tak też działa to u latających. Kto z Was paralotniarze nie cieszy się jak lata wyżej, szybciej, czy obleci kumpla o kilka kilometrów?

Pierwsze kilkukilometrowe przeloty z naszych górek zapoczątkowano już prawdopodobnie, w 2004, ale najdłuższe przeloty rozpoczęły się w 2008 roku, a coraz to nowsi piloci „poprawiali” rekordy. W marcu 2008 Bartek Świątkowski poleciał 46,2 z Nowych Marz. W czerwcu tego roku został przebity lotem Ś.P. Wojtka Siudka o długości 55,6 km z Wiąga. Dopiero granica ta została przekroczona w maju 2012 przez Karola Prokoryma w locie o długości 63,9 km z Nowych Marz. Tym samym loty w dolinie Wisły w województwie kujawsko-pomorskim stawały się najdłuższymi przelotami w całej nizinnej Polsce bez wykorzystania wyciągarek do startu.

Po locie Karola ponownie powróciła fala rekordowych przelotów z krawężników. We wrześniu 2012 Paweł Chrząszcz ze Starogrodu leci 87,8 km. Sezon 2013 mimo bardzo długiej zimy rozpoczął się serią przelotów jeszcze z zalegającą pokrywą śnieżną i kolejnym rekordem tym razem z Parsk 05.05.2013. Tego dnia została przebita bariera 100 km przez Witka, a Andrzej Danielewski podnosi bardzo wysoko poprzeczkę konkurentom lądując przed Przasnyszem oddalonym o 146,1 km od miejsca startu.

Nie zapowiadało się, żeby bariera ta była łatwa do przekroczenia. A jednak Andrzej nie cieszył się długo rekordem. Dnia 18.07.2013 również z Parsk udało mi się ustanowić rekord „krawężnika” o długości 163,5 km.






Początkowo nie zanosiło się na długi lot. Słaby wiatr na starcie zmusił mnie przy pierwszej próbie do lądowania u podnóża klifu. Straciłem mnóstwo czasu. Przy kolejnej próbie również wiało zbyt słabo, ale po starcie wspólnie z dziesiątkami mew stopniowo wznosiłem się w kominie termicznym. Gdy wysokość była już wystarczająca skoczyłem nad Grudziądz gdzie dokręciłem z szybowcami pierwszą chmurę i wspólnie z nimi robiłem pierwsze przeskoki pomiędzy chmurami. Do samej Brodnicy spotykaliśmy się jeszcze w noszeniach. Początkowo lot był pod bardzo dużym zachmurzeniem utrudniającym znacząco lot. Każdy komin wydawał się już tym ostatnim, dlatego wykorzystywałem nawet najsłabsze noszenie. Późnym popołudniem zachmurzenie niebezpiecznie zaczynało maleć. Na 80 km za moimi plecami pozostał sam błękit, a przed sobą miałem wyłącznie pojedyncze chmury. Był to znak, że dzień zaczyna się powoli kończyć. W zasięgu miałem 100 km, ale niczego więcej nie mogłem się spodziewać. Rozpadające się chmury spowodowały, że do powierzchni zaczęło docierać więcej promieniowania słonecznego i noszenia mimo, późnej godziny było łatwiej do znalezienia niż na początku lotu. Dopiero teraz rozpoczął się przyjemny lot. Kilometry uciekały i pękła setka. Po „chwili” w kominie na 128 kilometrze pojawiła się pierwsza myśl o rekordzie. Ostatnie chmury zanikły, a w zasięgu już mam Przasnysz i… kolejny słaby komin, który wynosząc mnie na 1300 m pozwolił w minimalnym opadaniu lotem ślizgowym pokonać ostatnie 25 km. Udało się. Lądowanie 1,5 h przed zachodem na 151 km w linii prostej od Parsk i długa droga powrotna do domu.

Nie pozostaje mi teraz nic innego jak tylko czekać na kolejnych pilotów, którzy (mam nadzieję, że szybko), podniosą jeszcze wyżej „krawężnikową poprzeczkę”.