Wszelkie prawa zastrzeżone! Kopiowanie, powielanie i wykorzystywanie zdjęć bez zgody autora zabronione.

14 maj 2012

Dzień II


Dzień II poniedziałek
Po noclegu w City Hostelu w Skopje (6E osoba) udaliśmy się ponownie do centrum miasta skąd autobusem miejskim wydostaliśmy się na przedmieścia stolicy Macedonii. Następnie na 7 autostopów przez Tetovo, Gostivar, Mavrovo udaliśmy się do miejscowości Rastusza. Nasza trasa przebiegała przez piękne górzyste tereny parku narodowego Mavrovo.

Wychodząc z hostelu



Centrum Skopje

Skopje


Tetovo




przestrzelony drogowskaz- w górskich rejonach normalny widok


Najciekawszymi miejscami na naszej drodze był Monaster Św. Jowan Bigorski. Stary Grekokatolicki Klasztor obecnie będący w remoncie z pięknymi widokami na ośnieżone szczyty zdecydowanie bardziej nas zainteresował niż wszystkie pozostałem budowle jakie mieliśmy możliwość zobaczyć w Macedonii.







Wychodząc z klasztoru zatrzymaliśmy mijającego nas człowieka po pięćdziesiątce by dowiedzieć się o polecany przez wiele osób Wodospad Duf. Niestety nie było to łatwe. Człowiek strasznie się wystraszył gdy zaczęliśmy mówić do niego po angielsku. W żaden sposób nie rozumiał o co nam chodzi.. Przeszliśmy na słowo wodospad po Słoweńsku „slap”- nic. Zacząłem mu pokazywać gestami oraz naśladować dźwięk wodospadu- nic. Wreszcie po słowie wodo- spad zrozumiał- „Wodopad!” Nie był w stanie wytłumaczyć jak dojechać, ale powiedział, żeby poczekać 10 minut to nas zawiezie gdyż jedzie w tamtym kierunku.

Tak też zrobiliśmy.
Po kilkunastu minutach wskoczyliśmy do samochodu. Przełamał się bardzo do rozmowy- zaczęliśmy rozmawiać po Polsku.
Odradzał nam nocowania przy granicy Alańskiej w miejscowości Debar- „eto nie dobro- tam Albańcy” i wysadził nas w malowniczej zapomnianej wiosce przy szlaku do Wodopadu Duf

Wodopad Duf


Wodospad był niesamowity. Dookoła chłód lodowatej górskiej wody unoszącej się w powietrzu uniemożliwiającej zrobienie dobrego zdjęcia. Przepiękne miejsce lecz jak w pozostałych częściach kraju i tutaj wszechobecne porozsypywane śmieci psuły dobre wrażenie i radość z piękna gór.

Z wodospadu doszliśmy do pobliskiej wsi umieszczonej po drugiej stronie kilkusetmetrowego wniesienia. Wyglądała jakby świat o niej zapomniał przynajmniej w latach 70-tych.

Stare Jugosłowiańskie Zastawy i Yugo, dziurawe drogi, kilka małych sklepików, jedna piekarnia, mały komisariat „Policiji”. Byliśmy największą atrakcją wsi. Nie było osoby, która by nas nie śledziłą wzrokiem. Po drodze do centrum między glinianymi ścianami domów z widoczną spróchniałą drewnianą konstrukcją, krzywymi cegłami dzieciaki kopią piłkę. Są tak samo brudne jak ja ponad piętnaście lat temu gdy wracałem z lasu do zmartwionych rodziców.
W oddali zakurzonej ulicy wystaje biały minaret z miedzianym szczytem, a na wierzchołku góry świątynia grekokatolicka, do której postanowiliśmy się udać. 

rastusz


Czym dalej od centrum wsi tym było mniej przyjaźnie. Każde zagłębienie terenu było wypełnione śmieciami, na drodze błoto i centymetry piasku. Przy samym monasterze stał stary samochód do wywozu śmieci (śmieciarka) tony popiołu i dopalające się śmieci. Jedyna droga do niego prowadziła przez składowisko odpadów!


grekokatolicki monaster w stanie "surowym"


Przy samych nagrobkach nadal leżały śmieci. Niewielki budynek z kulistą kopułą od dłuższego czasu stoi w stanie surowym. Wewnątrz stare rusztowania, drewniane zbijane z desek drabiny i poukładane nowe cegły. W miejscu ołtarza mała kapliczka z położonymi kilkoma banknotami w ofierze. Nie tracąc czasu szybko zbiegliśmy w dół w kierunku centrum. Po całym dniu w podróży byliśmy strasznie głodni. Niestety w żadnym ze sklepów nie można było płacić kartą płatniczą, a zakładając, że przenocujemy za granicą Albańską Pozbyliśmy się praktycznie całej kasy. Udało nam się za ostatnie 20 denarów kupić dwa rogale z sezamem, a gratis dostaliśmy do tego dwie paczki zapałek. 

Budynek taki jak ten nie należał do rzadkości

Szybkim krokiem udaliśmy się ponownie w kierunku wodospadu gdzie rozbiliśmy namiot i rozpaliliśmy ognisko. Gdy blask ogniska powoli dogasał, a my planowaliśmy iść spać ktoś się nami zdecydowanie zainteresował. Zaczął nas podchodzić. Wstałem przeszedłem kilka kroków i zawołałem. Ruchy w krzakach ustąpiły lecz po kilku minutach słychać było je ponownie coraz bliżej. Po pewnym czasie łamiące się gałęzie słychać było z dwóch miejsc po przeciwnych stronach naszego obozowiska. Nie było to pocieszające. Turysta w takim rejonie jest naprawdę niezłą atrakcją, a z drugiej strony dobrym łupem. Po ciemku z dala od zabudowań czekaliśmy co się zacznie dziać. Wiedzieliśmy, że śpiąc w tym miejscu całą noc nie uśniemy. Padła szybka decyzja- pakujemy wszystko i idziemy do wsi. 

Pierwsze obozowisko



Jedynym wiarygodnym miejscem jaki znaleźliśmy był szpital. Wyglądał jak ze starych wojennych filmów. Rozpadający się budynek karetka mająca chyba z 30 lat, laboratorium z odpadającymi kafelkami przypominające miejsce „tajnych eksperymentów”. Przed wejściem stało kilka osób. Prawdopodobnie czekali na swoich bliskich. O rozmowie po angielsku nawet nie myśleliśmy. Po Polsku spytaliśmy się gdzie jest ktoś mówiący po angielsku- wskazano nam pierwsze otwarte drzwi od wejścia. Gdy doszedłem zobaczyłem dwóch lekarzy i pielęgniarkę prowadzących zabieg na- pośladku wypiętego pacjenta. Dosłownie jak scena z „Dzień Świra”- odskoczyłem za drzwi. Czekaliśmy przed wejściem. Po chwili gdy dowiedzieli się, że nie jesteśmy „tutejsi” zostawili biedaka na stole i wyszli z nami porozmawiać. Nikt nie mówił po Angielsku. Przerażeni wyjęli telefon i zaczęli szukać numeru do anglojęzycznych znajomych. Języki w krajach byłej Jugosławii jest podobny do Polskiego. Udało nam się dojść do porozumienia po naszemu ze wstawkami migowym. Wytłumaczyliśmy, że ktoś nas podchodził na zboczu góry. Uśmiechnęli się dając znać, że znają to miejsce i wskazali trawnik na tyłach szpitala gdzie oprócz szczekania psa nikt nam nie przeszkadzał.

Szpital widoczny od strony naszego noclegu

Karetka przy wyjściu ze szpitala

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz