Dzień II poniedziałek
Po noclegu w City Hostelu w Skopje (6E
osoba) udaliśmy się ponownie do centrum miasta skąd autobusem
miejskim wydostaliśmy się na przedmieścia stolicy Macedonii.
Następnie na 7 autostopów przez Tetovo, Gostivar, Mavrovo udaliśmy
się do miejscowości Rastusza. Nasza trasa przebiegała przez piękne
górzyste tereny parku narodowego Mavrovo.
Wychodząc z hostelu |
Centrum Skopje |
Skopje |
Tetovo |
przestrzelony drogowskaz- w górskich rejonach normalny widok |
Najciekawszymi miejscami na naszej
drodze był Monaster Św. Jowan Bigorski. Stary Grekokatolicki
Klasztor obecnie będący w remoncie z pięknymi widokami na
ośnieżone szczyty zdecydowanie bardziej nas zainteresował niż
wszystkie pozostałem budowle jakie mieliśmy możliwość zobaczyć
w Macedonii.
Wychodząc z klasztoru zatrzymaliśmy
mijającego nas człowieka po pięćdziesiątce by dowiedzieć się o
polecany przez wiele osób Wodospad Duf. Niestety nie było to łatwe.
Człowiek strasznie się wystraszył gdy zaczęliśmy mówić do
niego po angielsku. W żaden sposób nie rozumiał o co nam chodzi..
Przeszliśmy na słowo wodospad po Słoweńsku „slap”- nic.
Zacząłem mu pokazywać gestami oraz naśladować dźwięk
wodospadu- nic. Wreszcie po słowie wodo- spad zrozumiał- „Wodopad!”
Nie był w stanie wytłumaczyć jak dojechać, ale powiedział, żeby
poczekać 10 minut to nas zawiezie gdyż jedzie w tamtym kierunku.
Tak też zrobiliśmy.
Po kilkunastu minutach wskoczyliśmy do
samochodu. Przełamał się bardzo do rozmowy- zaczęliśmy rozmawiać
po Polsku.
Odradzał nam nocowania przy granicy
Alańskiej w miejscowości Debar- „eto nie dobro- tam Albańcy” i
wysadził nas w malowniczej zapomnianej wiosce przy szlaku do
Wodopadu Duf
Wodopad Duf |
Wodospad był niesamowity. Dookoła
chłód lodowatej górskiej wody unoszącej się w powietrzu
uniemożliwiającej zrobienie dobrego zdjęcia. Przepiękne miejsce
lecz jak w pozostałych częściach kraju i tutaj wszechobecne
porozsypywane śmieci psuły dobre wrażenie i radość z piękna
gór.
Z wodospadu doszliśmy do pobliskiej
wsi umieszczonej po drugiej stronie kilkusetmetrowego wniesienia.
Wyglądała jakby świat o niej zapomniał przynajmniej w latach
70-tych.
Stare Jugosłowiańskie Zastawy i Yugo,
dziurawe drogi, kilka małych sklepików, jedna piekarnia, mały
komisariat „Policiji”. Byliśmy największą atrakcją wsi. Nie
było osoby, która by nas nie śledziłą wzrokiem. Po drodze do
centrum między glinianymi ścianami domów z widoczną spróchniałą
drewnianą konstrukcją, krzywymi cegłami dzieciaki kopią piłkę.
Są tak samo brudne jak ja ponad piętnaście lat temu gdy wracałem
z lasu do zmartwionych rodziców.
W oddali zakurzonej ulicy wystaje biały
minaret z miedzianym szczytem, a na wierzchołku góry świątynia
grekokatolicka, do której postanowiliśmy się udać.
rastusz |
Czym dalej od centrum wsi tym było
mniej przyjaźnie. Każde zagłębienie terenu było wypełnione
śmieciami, na drodze błoto i centymetry piasku. Przy samym
monasterze stał stary samochód do wywozu śmieci (śmieciarka) tony
popiołu i dopalające się śmieci. Jedyna droga do niego prowadziła
przez składowisko odpadów!
grekokatolicki monaster w stanie "surowym" |
Przy samych nagrobkach nadal leżały
śmieci. Niewielki budynek z kulistą kopułą od dłuższego czasu
stoi w stanie surowym. Wewnątrz stare rusztowania, drewniane zbijane
z desek drabiny i poukładane nowe cegły. W miejscu ołtarza mała
kapliczka z położonymi kilkoma banknotami w ofierze. Nie tracąc
czasu szybko zbiegliśmy w dół w kierunku centrum. Po całym dniu w
podróży byliśmy strasznie głodni. Niestety w żadnym ze sklepów
nie można było płacić kartą płatniczą, a zakładając, że
przenocujemy za granicą Albańską Pozbyliśmy się praktycznie
całej kasy. Udało nam się za ostatnie 20 denarów kupić dwa
rogale z sezamem, a gratis dostaliśmy do tego dwie paczki zapałek.
Budynek taki jak ten nie należał do rzadkości |
Szybkim krokiem udaliśmy się ponownie
w kierunku wodospadu gdzie rozbiliśmy namiot i rozpaliliśmy
ognisko. Gdy blask ogniska powoli dogasał, a my planowaliśmy iść
spać ktoś się nami zdecydowanie zainteresował. Zaczął nas
podchodzić. Wstałem przeszedłem kilka kroków i zawołałem. Ruchy
w krzakach ustąpiły lecz po kilku minutach słychać było je
ponownie coraz bliżej. Po pewnym czasie łamiące się gałęzie
słychać było z dwóch miejsc po przeciwnych stronach naszego
obozowiska. Nie było to pocieszające. Turysta w takim rejonie jest
naprawdę niezłą atrakcją, a z drugiej strony dobrym łupem. Po
ciemku z dala od zabudowań czekaliśmy co się zacznie dziać.
Wiedzieliśmy, że śpiąc w tym miejscu całą noc nie uśniemy.
Padła szybka decyzja- pakujemy wszystko i idziemy do wsi.
Pierwsze obozowisko |
Jedynym
wiarygodnym miejscem jaki znaleźliśmy był szpital. Wyglądał jak
ze starych wojennych filmów. Rozpadający się budynek karetka
mająca chyba z 30 lat, laboratorium z odpadającymi kafelkami
przypominające miejsce „tajnych eksperymentów”. Przed wejściem
stało kilka osób. Prawdopodobnie czekali na swoich bliskich. O
rozmowie po angielsku nawet nie myśleliśmy. Po Polsku spytaliśmy
się gdzie jest ktoś mówiący po angielsku- wskazano nam pierwsze
otwarte drzwi od wejścia. Gdy doszedłem zobaczyłem dwóch lekarzy
i pielęgniarkę prowadzących zabieg na- pośladku wypiętego
pacjenta. Dosłownie jak scena z „Dzień Świra”- odskoczyłem za
drzwi. Czekaliśmy przed wejściem. Po chwili gdy dowiedzieli się,
że nie jesteśmy „tutejsi” zostawili biedaka na stole i wyszli z
nami porozmawiać. Nikt nie mówił po Angielsku. Przerażeni wyjęli
telefon i zaczęli szukać numeru do anglojęzycznych znajomych.
Języki w krajach byłej Jugosławii jest podobny do Polskiego. Udało
nam się dojść do porozumienia po naszemu ze wstawkami migowym.
Wytłumaczyliśmy, że ktoś nas podchodził na zboczu góry.
Uśmiechnęli się dając znać, że znają to miejsce i wskazali
trawnik na tyłach szpitala gdzie oprócz szczekania psa nikt nam nie
przeszkadzał.
Szpital widoczny od strony naszego noclegu |
Karetka przy wyjściu ze szpitala |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz