Wszelkie prawa zastrzeżone! Kopiowanie, powielanie i wykorzystywanie zdjęć bez zgody autora zabronione.

9 mar 2012

Erasmus- początek


Jak już z pewnością część z Was wie by maksymalnie wykorzystać ten sezon paralotniowy postanowiłem więcej czasu spędzać w Alpach. Koszty dojazdów dosyć duże więc przechodziły myśli o dziekance i mieszkaniu gdzieś na Słowenii, ale znalazł się kompromis- studia z widokiem na czołowe startowisko w Europie?- to było to!
Wybór padł na Włoski Uniwersytet w Trieście i ośrodek za miejski w Gorizii na sezon (semestr) letni.
Na wyjazd zakwalifikowałem się razem z Magdą, z którą  19.02.12 wyruszyliśmy z lotniska w Gdańsku do Mediolanu- Bergamo.
Po przylocie do Bergamo po 21-wszej dojechaliśmy do Mediolanu autobusem i całą noc spędziliśmy na dworcowej ławce, by rano pociągiem ruszyć w kierunku Triestu. Naszą pierwszą stacją przesiadkową miało być Mestre- ale trochę zboczyliśmy z trasy zahaczając Wenecję. Opady deszczu i plecaki spakowane na 4,5 miesiąca nie pomagały nam w wędrówce. 










Robiąc sobie fotki przy samym dworcu zaczepiła nas dziewczyna pytając po polsku "Cześć- pomóc Wam w czymś?"  „Jedyne czego teraz potrzebujemy to nocleg w Trieście” (pół godziny przed odjazdem na lotnisko dowiedzieliśmy się, że właściciel naszego mieszkania zrezygnował z wynajęcia) lecz mówiąc to z uśmiechem nie spodziewałem się niczego. Okazało się,  że Ewa i jej koleżanka Sohi  z Bangladeszu mieszkają w Trieście i postanowiły nam pomóc. Podczas wspólnego wędrowania po mieście odwiedzaniu pizzerii i kawiarni dowiedzieliśmy się, że Ewa studiowała rok wcześniej na erasmusie w Trieście i przyjechała tutaj teraz na "wakacje" natomiast Sohi studiuje medycynę. Koniec karnawału był widoczny w tym mieście. Wszędzie mnóstwo poprzebieranych ludzi, dookoła stoiska z maskami weneckimi i wystrojone ulice.




Gdy zaczęło się ściemniać wskoczyliśmy w pociąg i wspólnie dotarliśmy do Triestu gdzie razem z Sohi udaliśmy się do jej domu na nocleg. Od samego rana rozpoczęliśmy z Magdą bieganie po uczelni. Bardzo pomogła nam ponownie Ewa. Na początek ruszyliśmy do włoskiego „biura programów zagranicznych”. Podpisaliśmy trochę papierów, otrzymaliśmy wszelkie informacje dotyczących uczelni oraz Indeksy. Tutaj też dowiedzieliśmy się, że zostaliśmy przydzieleni do wydziału „stienze internazionali e diplomatiche”. Kolejnym krokiem było znalezienie małego gabinetu w akademiku gdzie wyrobiono nam legitymację studencką oraz kartę do „mensy”- czyli stołówki uniwersyteckiej. 






Niestety nie udało nam się zastać naszego koordynatora wydziałowego, który na co dzień jest w Gorizii.W drodze z wydziału śledząc przebraną osobę trafiliśmy na ogromną paradę karnawałową idącą kilka kilometrów ulicami Triestu.














Następnego dnia ruszyliśmy do siedziby naszego wydziału, porozmawiać z koordynatorem i potwierdzić wydział w Gorizii jako miejsce studiowania. Po dłuższych poszukiwaniach w budynku wydziałowym zrobionym w starym klasztorze znaleźliśmy gabinet na poddaszu dawnego kościoła. Ostatnie dni sesji. Pod drzwiami 5 osób leży na podłodze zasypanych notatkami, czekając w stresie na katowanego wewnątrz kolegę i swoją kolej. Teraz to i my zaczynamy się bać. Po chwili wychodzi zdający, a bezpośrednio za nim szczupły człowiek koło pięćdziesiątki, ubrany jak każdy Włoch (metroseksualizm) lecz z silnym zaznaczeniem elegancji jaka wypada osobie będącej na takim stanowisku. Spojrzał po twarzach sprzed drzwi lecz wzrok zawiesił tylko na nas. Podszedł i zaczął mówić coś po włosku doniosłym głosem, ruszając delikatnymi dłońmi. Przedstawiliśmy się, powiedzieliśmy, ze jesteśmy studentami z Polski i chcemy porozmawiać z koordynatorem. Prof. Scaini w pierwszej kolejności zaciągnął nas do gabinetu. Zaczęło się całkiem nieźle. Rozmawialiśmy o kierunku jaki studiujemy z czego piszemy magisterkę jakie przedmioty nas interesują, dlaczego jesteśmy we Włoszech. Chyba nas polubił. W pewnym momencie spytał gdzie mieszkamy. Spojrzeliśmy na siebie i opowiedzieliśmy, że jesteśmy w trakcie szukania, lecz na razie mieszkamy w Trieście u znajomych. Położył ręce na biurku, zaplótł palce obu dłoni spojrzał na nas i powiedział, że ma świetny pomysł. Odkręcił się szybko na fotelu na kółkach do monitora, otworzył stronę i spisał nr telefonu na kartce. Powiedział, że jest to zakon w Gorizii i mamy się powołać na jego nazwisko- mają tam miejsca dla młodzieży (na ich boisku lądowałem w połowie września)
Pod koniec wybiegł z nami na korytarz przedstawił przerażonym studentom i powiedział „Jeśli będą chcieli iść do miasta, jeśli będą chcieli coś zwiedzać macie ich zabrać, jak będą chcieli iść na zabawę- macie ich zabrać, jak będą chcieli iść na piwo- [spojrzał na mnie- lubisz włoską grappę?]- to macie ich zabrać!”
Zadowoleni wyszliśmy z wydziału. Po drodze natknęliśmy się na grupę ludzi przechodzącego ulicami miasta. Był to „pogrzebu karnawału". Skoczna muzyka przy "zwłokach karnawału", ksiądz, płaczki, orkiestra i wino lane z dziwnych dzbanków- To było to!













Po wspólnej zabawie ponownie wróciliśmy do Triestu tym razem nocując u Justyny i Magdy- koleżanek z geografii, które przyjechały tu na pierwszy semestr.
Rano wróciliśmy do Goricy. Ten dzień przeznaczyliśmy na poszukiwanie mieszkania. Kupiliśmy gazetę z ogłoszeniami, przeszukaliśmy wszystkie oferty w internecie i znaleźliśmy kilkanaście nr telefonów, na które dzwoniliśmy. Umówiliśmy się na obejrzenie 4 mieszkań. Pierwsze- dokładnie to, którego właściciel nas wystawił. Byliśmy nastawieni od samego początku już negatywnie. Internet od sąsiada z dołu, pralki brak, gościu potrzebował umów i papierów jak do teczki w IPN. Po wyjściu byliśmy szczęśliwi, że nie musimy mieć z tym człowiekiem więcej do czynienia. Kolejne mieszkanie w jednym z kilku bloków jakie stoją w mieście. Świetna lokalizacja- 7 minut na dworzec kolejowy, 15 minut na uczelnie, 1,5min do supermarketu. Wszystko wygląda ciekawie tylko niestety brak internetu. Nauczony targowania się pokazywałem na twarzy niezadowolenie mówiąc wielokrotnie „najlepsze mieszkanie jakie dzisiaj widzieliśmy lecz brak internetu”. Przy wyjściu właściciel oznajmił, że zobaczy czy da się coś zrobić z internetem, najwyżej zadzwoni wieczorem.
Szybkim marszem dochodzimy do trzeciego mieszkania. Znajduje się w kamienicy w centrum miasta. Rewelacja. Tanie, ładne, studencka atmosfera, internet, niskie opłaty. Jeden problem- wolne dopiero za miesiąc...
Następna lokalizacja w bloku. Umówieni jesteśmy z człowiekiem, który przyjechał „bo wujek Rentzo nie zna angielskiego”. Wchodzimy do salonu i zaskoczenie!. Przy wejściu woda święcona, na każdych ścianach krzyże i ikony, na całości wielki dywan, piękne fotele, klimatyzacja, biblie poustawiane po pułkach. Magda skomentowało- „muzeum”. A internet? Na ulicy 15 minut stąd. Nic dziwnego, że niska cena i wszystkie pokoje wolne.
Jesteśmy załamani. Idziemy jeszcze raz szukać w akademiku- brak miejsc, klasztor- to samo. Siedzimy już po zmroku na zimnej ławce i szukamy hostelu lub campingu by nie zwalać się kolejną noc dziewczynom na głowy. Nagle dzwoni gościu z drugiego mieszkania- „internet można założyć będzie za 2 tygodnie”. Cena bez zmian 180E z opłatami, a na okres 2 tygodni chwilowo internet na USB. Spojrzeliśmy z Magdą na siebie i po godzinie już byliśmy na swoich łóżkach 




CDN

5 komentarzy:

  1. Panie Chrząszczu,
    Piekna wyprawa, chociaż do dzisiaj pamietam lipcowy smród w kanałach weneckich :-)) No ale chyba żeś pan romantyczny spacer gondolą swojej pannie zafundował co ?
    Pozdrawiam
    APAchojnice

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Padało więc wymiana wody była wystarczająca ;]

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. Mnie też- był jeszcze jeden czarny (murzyński?) ale fotka nie wyszła ;)

      Usuń