Wszelkie prawa zastrzeżone! Kopiowanie, powielanie i wykorzystywanie zdjęć bez zgody autora zabronione.

4 gru 2011

Dzień 8 i 9


Dzień 8 (5 stopów)

Mimo, że wstałem przed 7 i było wystarczająco jasno by iść w dalszą drogę, miękkie łóżko i ciepły pokój przedłużył mi czas wstawania o 1,5h. Spakowany, najedzony, wykąpany poszedłem żegnać się z właścicielem pensjonatu i ze śpiącą jeszcze Chinką dzięki, której miałem możliwość spania w tym miejscu. Po krótkiej rozmowie i powtórzeniu się tematu z wieczora o „shipstopie” i płynięciu gdzieś w nieznane doszedłem do wniosku, że dla dobra moich studiów powinienem czym szybciej iść w trasę ;].
Widok na „Kasz” długo mi nie pozwalał opuścić wzroku od wysepek greckich i malowniczych tureckich półwyspów. Dla nie wtajemniczonych oprócz tego, że jest najpiękniejszym wybrzeżem jakie w życiu widziałem to jest to miasto, w którym urodził się prawdziwy Święty Mikołaj!.
Ze względu na to, że czasu do samolotu mam dosyć mało postanowiłem zrobić tego dnia jakiś konkretny dystans. Pierwszy stop- miły człowiek jeden z couch surfing-owców z Kaszu. Mimo że pochodzi ze Stambułu został w Kaszu określając miasto moimi słowami sprzed godziny ”paradise coast”. Dojechaliśmy do Antalya oddalonej o 200km. Zaprasza mnie do siebie na następny raz.
Antalyę chciałem ominąć i szybkim krokiem przeszedłem ładnych parę kilometrów na wylot z miasta. Ze względu na to, że znajduje się tam „Wielka głowa wyrzeźbiona w skale” (poczytajcie dokładnie w necie) doszedłem do wniosku, że muszę przedrzeć się przez strome zbocze góry by zobaczyć w jaki sposób w zbudowanych z samych koralowców skałach można coś takiego zrobić!. Tracąc blisko godzinę doszedłem na szczyt, a moim oczom ukazał się jeden wielki kicz z włókien żywicznych. Przez kolejną godzinę nie mogłem się pozbierać ze zdenerwowania! Nawet mi się nie chciało robić temu fotek...

Na wylocie kolejny stop tym razem z archeologiem pokazującym mi fotki figurek z brązu z czasów podbojów Macedończyków. Jeszcze dwa stopy i połowę kraju mam za sobą. Problemem zrobił się termometr, który chwile po zachodzie o 18-tej pokazuje 1'C. Dojeżdżam do Afyon. Wchodzę do super marketu po jakieś jedzenie. Po wyjściu szukam dobrego miejsca do spania, ale przeraża mnie silny mróz- nie zasnę tak!. Szybka decyzja- będę jechał przez noc! Macham kilka razy i mam solówkę wypełnioną łącznie z kabiną jakimiś dyniami. Mam stopa na kolejne prawie 140km. W mieście o uroczej nazwie Kutahya (Kutahja). Wszystko pozamarzane. Idę dalej drogą machając. Nic z tego nie będzie- jest już zbyt ciemno. Nagle moim oczom pojawia się komisariat policji! Choćby dna chwilę muszę się ogrzać, a może uda mi się u nich przenocować lub polecą mi jakieś tanie schronisko?
Na schodach zostałem przywitany przez strażnika z karabinem nie pozwalającym wejść do środka- oczywiście ani słowa po angielsku. Zawołał kolejnego, ale tu ten sam problem. Teraz znowu rozmowa na migi- ale jest sukces- wiedzą o co chodzi ale nie ma mowy o wejściu do środka. Wyszedł ze środka widząc sytuację najwyższy stopniem policjant. Ten na szczęście był po jednym roku angielskiego w szkole!. Zaprasza mnie do środka, lecz ten z karabinem mnie zawraca lufą. Ponownie rozmowa już teraz z całym posterunkiem i udaje wejść do pomieszczenia i usiąść na kamizelkach kuloodpornych. By urozmaicić rozmowę i podnieść jej poziom wyciągają laptopa z sakomplikowanym turecko- angielskim translatorem. Pisze kilka zdań naciska „tłumacz” i z dumą pokazuje przetłumaczony tekst „error! Try again!” uśmiecha się i pyta czy chcę nocować w tym hotelu. Uśmiecham się pokazuje jego trzy linijki i tłumaczenie na 3 wyrazy... Zrozumiał, że chyba nie jest tak jak się tego spodziewał. Włączam google translate. Po dłuższej rozmowie proponuje mi nocleg na dworcu autobusowym. Czeka, aż dopiję herbatę i radiowozem z kumplem w kamizelce kuloodpornej i karabinem na szyi podwozi mnie na sygnale przez całe miasto do gmachu 2 razy większego od nowej „etiudy” na Okęciu zaprowadza za drzwi, przytula na oczach dziesiątek osób, klepie po ramieniu i krzyczy „have a nice trip!” i znowu na sygnale znikają gdzieś między budynkami.
Ze względu na to, że i tak planowałem przejechać się pociągiem i autobusem tureckim kupuję bilet na 4 rano za 30TRY do Adapazari i idę spać na ławce w śpiworze.

 Poranek w Kaş ”paradise coast”


 Port w Kaş- mieście narodzenia Świętego Mikołaja
 Widok na centrum Kaş i port
 I miasto w którym spędził większość swojego życia- Demre
 Ośnieżony Tahtali Kayak

 Pomnik w Antyli
 Antyla

 Wylot z Antalya


Dzień 9 (2 stopy)

Przewracam się z boku na ławce na „otogarze” na drugi już w autobusie i śpię dalej. Docieram do Adapazari najlepszym autobusem jakim w życiu jechałem usypiając przy tureckich filmach akcji w małym telewizorze w zagłówku fotela naprzeciwko. Na dworcu jestem pół godziny przed wschodem. Jem śniadanie i czekam, aż się trochę ogrzeje. Pół godziny po wyjściu z dworca autobusowego przypadkowo docieram do dworca kolejowego i długo się nie zastanawiając się kupuję bilet na pociąg do Izmitu na 9:30 (3TRY). Standard jak w nowszych polskich składach, tylko te kible... oni nawet w pociągach muszą kucać!. Jedynym plusem tego jest to, że mocz po kostki nie stoi na całej podłodze. W Izmicie trochę błądzę. Nie mogę znaleźć wylotówki. Po 2 godzinach wchodzenia i schodzenia z górek i wypytania po angielsku o drogę udaje mi się znaleźć kumatego starszego człowieka, któremu pokazałem na mapie czego szukam, gestami jak się poruszam, a ten po kilku sekundach wychodzi na drogę i zatrzymuje autobus miejski. Krzyknął coś do kierowcy wepchnął do autobusu i zostawił za zamkniętymi drzwiami. Jestem wściekły. Gdyż chciałem unikać płatnego transportu publicznego. Podchodzę do kierowcy z portfelem, a tu szok. Nie wiem jak to zrobił, ale nie dość, że kierowca nie chciał ode mnie pieniędzy to każdy pasażer podchodził do mnie i mówił, że powie mi gdzie wyjść na wylot z miasta!

Po 7-10lkm dojeżdżam do dworca autobusowego przylegającego do mojej trasy szybkiego ruchu w kierunku na Kandyre i po 100m mam wylot z miasta! Niesamowite!.
Łapię dalej. Zatrzymuje się wielkie BMW całe w skórze, z dwoma facetami w gajerku i dzieciakiem nie starszym niż 10 lat w skórzanej czarnej kurtce. W szoku byłem jak się dowiedziałem, że cała trójka mówi po angielsku. Kierowca był radiologiem ze Stambułu i dając wizytówkę z namiarami powiedział, że w razie problemów przed odlotem nam się kontaktować.
Druga i ostatnia okazja tego dnia to gościu z transportu młodego drobiu. Zatrzymujemy się na odcinku 80km przy 2 przydrożnych barach na czaj. Podrzuca mnie do Sile- miasta nad Morzem Czarnym oddalonym o 60km od Stambułu. Komplet 4 mórz zaliczony, podwójny kebab zrobiony, post dodany- idę spać na plażę- chyba będzie dosyć ciepło w nocy ;)
Rano jadę do polskiej wioski Polonez i do Istambułu!

Sorry, że tak długo ;)

 Toaleta w pociągu

 Najwyższe wzniesienie nad Izmit (ponad 200m n.p.m)
 Imit i nowe blokowisko na górze wznoszącej się nad miastem
 Meczet w Şile
Morze Czarne w Şile
 Na pływanie tym razem trochę chłodno. Kilka minut po zachodzie słońca



I na podsumowania aktualna mapa ;) 

 

1 komentarz: